Drugie dno szafy
Jest styczniowy poranek 2020, za oknem słońce przebiło się przez chmury, a wiatr przegonił smog. Od rana zastanawiam się, jak napisać o odpowiedzialnej modzie w szafie i mojej ścieżce do minimalizmu. Wreszcie wiem: prosto i szczerze. Co za kusząca perspektywa!
Temat nie przypadkowy, bo większość z nas właśnie na początku roku bierze się za bary z wizją bycia najlepszą wersją siebie. Na pierwszy ogień zwykle idzie wygląd i styl życia. Brzmi znajomo? Dlatego dziś opowiem o zmianie w mojej szafie. Zaczęła się od … głowy. I był to długi proces. Nie będę tu ściemniać, że wystarczą trzy godziny z energetyczną muzą w tle, żeby przejrzeć szafę, wyrzucić niepotrzebne rzeczy, a zostawić te ukochane i noszone (statystycznie ok. 20%). Nie wystarczy tylko sprzedać, oddać lub wymienić ubrania, których już nie chcemy, a szafę rozsądnie uzupełniać tylko w to, co naprawdę w naszym stylu, w super jakości i z dobrego źródła. Dla mnie i większości osób, z którymi pracowałam nie jest to wcale tak łatwa sprawa. To nie szybkie czary-mary, a raczej długa droga. Ciekawa, czasem wyboista i szybko okazuje się, że ciuchy są tu tylko pretekstem do głębszej rozkminy pod tytułem „JA”.
O tym, jak wiele tematów kryje się za ubraniami przekonałam się wielokrotnie pracując z kobietami podczas warsztatów. Te pierwsze, na temat świadomego budowaniu wizerunku, przeprowadziłam dekadę temu w ramach unijnego projektu „Kobieta o trzech twarzach”. Mówiłam wówczas o znaczeniu wyglądu w budowaniu pozycji na rynku pracy. O tym, że właściwy wizerunek dodaje pewności siebie, wzmacnia i jest jak tajna broń. Uczyłam o typach sylwetek, korzystnych kolorach, sile proporcji, stylowych dodatkach i trikach stylistek. To wszystko nadal ma sens i działa, choć teraz mówię o tym inaczej niż dziesięć lat temu.
Te pierwsze i wszystkie kolejne warsztaty były cennymi lekcjami także dla mnie. Odkryłam, jak intymną sferą jest nasza kobieca garderoba. Ile kryje tajemnic, ukrytych pragnień, łez i kompleksów. Jak często kupujemy dziesiąte czarne spodnie wcale nie dlatego, że świetnie się w nich czujemy i wyglądamy. To nasz kamuflaż, albo kara za znienawidzoną nadwagę. Latami potrafimy marzyć o czerwonych szpilkach lub szmince i czuć,
że jeszcze nie zasługujemy na nie. „Co powiedzą ludzie?” Prowadzimy ze sobą ciche, ale krwawe wojny. Czasem ubierają nas mamy, teściowe albo koleżanki. Dyktują co wypada, co trzeba i na co już jesteśmy za stare albo jeszcze za grube. Faceci głosem ekspertów komentują co kobiece i sexi, a co zbyt wyzywające lub za bardzo męskie. Walczymy o to, by się zmieścić. W mniejszy rozmiar, w niewygodne buty i w ramkę idealnego ja.
Pierwszy i najsurowszy krytyk ocenia nas każdego ranka w lustrze. Nic nie umyka jego uwadze. Każe się postarać bardziej, bo wszystko jest do bani, więc pierwsza myśl to często zakupy. Kupujemy jednak na pamięć, wydreptując znane ścieżki w galeriach handlowych i gromadząc kolejne bezpieczne zestawy w promocyjnych cenach. Nie pozwalamy sobie na piękne rzeczy, o których skrycie marzymy. Może kiedyś, później, po roku diety i codziennych ćwiczeń, gdy osiągniemy właściwe parametry.
W międzyczasie zapychamy szafy i obrastamy w rzeczy, których nawet nie lubimy. Mamy modowego kaca, że wydajemy fortunę na jednorazowe szmatki, a nadal nie mamy się w co ubrać. Dochodzą też nowe wyrzuty sumienia, że dokładamy swoją cegiełkę do syfu, jakim skutkuje modowy przemysł. W końcu o „zero waste” mówi się już nawet w telewizji śniadaniowej. Słyszymy o tragicznych warunkach, w jakich szyte są ubrania z sieciówek. Widzimy rosnące góry odzieżowych śmieci, czytamy o rzekach zatruwanych barwnikami do tkanin, a w morzach pływa mikro-plastic z naszych ubrań. Zrównoważona moda wychodzi z niszy. Minimalizm jest trendy. My też chcemy być bardziej eko i sustainable. Jakoś się ogarnąć i ograniczyć, lepiej wyglądać
i lepiej żyć. Tyle razy już słyszałyśmy, że mniej znaczy więcej. Tylko cholera jak to zrobić?!
Na początek warto pardon my french odpieprzyć się od siebie. Serio! Powtarzam to sobie i bliskim mi kobietom regularnie. Jest coś krzepiącego w myśli, że skoro wszystkie żyjemy pod olbrzymią presją, to możemy
się wspierać w wychodzeniu z tego bagienka wygórowanych oczekiwań. Poluzować sobie gorseciki. Fajnie mówi o tym Marta Niedźwiecka w podcastach „O zmierzchu”, kierując naszą uwagę, na to, co naprawdę ważne.
Jeśli do zmiany wizerunku i szafy podejdziemy siłowo, efekt jo-jo gwarantowany, jak przy niesmacznej i zbyt restrykcyjnej diecie. Oddychaj, tu chodzi o Ciebie, o to kim jesteś, co lubisz i co naprawdę chcesz powiedzieć światu. Czasem może to być wielkie NIE w szarym, nie-markowym dresie, no make-up. Świat to wytrzyma.
Jeśli zakupy i nowe ciuchy to nasza ucieczka, łatwiej zrozumieć, dlaczego takiej odwagi wymaga ich ograniczenie. W pierwszym świecie trzeba mieć jaja, by nie kupić nowej sukienki przed imprezą, albo nowego płaszcza przed świętami z rodziną. Trzeba lubić siebie, by wydać 200 zł na piękną i wygodną bieliznę, a nie cztery przecenione bluzki. Tu tutaj toczy się wewnętrzna walka.
Nadmiar przytłacza, obciąża, omamia. Po latach gromadzenia, zrozumiałam, jaka to pułapka. Styl, jak dobry desing to sztuka rezygnacji. Gdy odrzucamy to, co obce, robimy miejsce na to, co nasze. Nie tylko w szafie, także w życiu. Wtedy umiar jest naturalnym wyborem, a nie masochizmem. Robimy przestrzeń na wartościowe rzeczy, relacje, projekty.
Dlatego teraz uczestniczki moich warsztatów zapraszam do ćwiczeń, które sprawdziłam na sobie. Odbywamy wspólną podróż, zaczynając łagodnie, od stworzenia osobistej mapy stylu. Szukamy i odkrywamy co jest autentycznie nasze, o czym marzymy, jakie jesteśmy pod pancerzem z garsonki lub glanów. Odpowiadamy na najprostsze, ale najważniejsze pytania: jakie chcemy być, jak się czuć, co robić, jak żyć. Taką PRAWDZIWĄ JA dużo łatwiej ubrać, bo wie, czego chce, a czego nie chce i nie godzi się na sezonowe przebieranki. Ma dystans do siebie i trendów. Nie potrzebuje góry ubrań. Nie zadawala się byle czym. Ceni jakość, dba o siebie. Jest uważna, wybiera mądrze. Nie tylko w sklepie z ciuchami! Dopiero później wchodzi cała zabawa z kolorami,
dodatkami i fasonami. Ale także tutaj zawsze może powiedzieć: chrzanić pastelową klepsydrę, zostaję kolorową gruszką! Co za ulga!