Odpowiedzialna moda, czyli jaka?
Jeszcze całkiem niedawno na hasło „ekologiczna moda” przytakiwałam, na znak słuszności idei, ukradkiem jednak ziewając ze znudzenia. Wychowana na spektakularnych pokazach mody (podziwianych zachłannie na kanale Fashion TV) i rozpieszczona przez sieciówki serwujące za grosze kopie luksusowych marek, eko-modę kojarzyłam z kaftanami ze zgrzebnego lnu. Bez kształtu, smaku i polotu. Jak flaki sojowe. Mało sexy i nie spoko.
Będąc przez lata korpo-trybikiem modowego biznesu, zajęta realizowaniem planów sprzedażowych
i odgadywaniem zachcianek klientów, nie miałam siły analizować ciemnej strony branży. A może ta ignorancja była samoobroną sumienia? Na moim pokładzie Tytanica serwowano pyszne dania i grała muzyka. O tych na niższych pokładach łatwiej było nie myśleć, jak o górach lodowych przed nami. Do czasu.
O kosztach środowiskowych i społecznych szybkiej mody z sieciówek (tzw. Fast Fashion) robiło się coraz głośniej. Media opisywały smutne historie nieletnich szwaczek pracujących w tragicznych warunkach za głodowe pensje. Docierały do nas obrazy rzek zamienianych przez farbiarnie tkanin w trujące ścieki, zawsze
w najmodniejszych kolorach sezonu. Kontrast między pluszowymi biurami projektowymi w Europie a płonącymi barakami szwalni w Azji zaczynał powoli uwierać, jak kamień w eleganckim bucie.
Przełomem był 24 kwietnia 2013. Tego dnia w Szabharze, w Bangladeszu, zawalił się ośmio-kondygnacyjny budynek szwalni na terenie kompleksu fabryk Rana Plaza. W wyniku tej katastrofy zginęło 1127 osób, a około
2500 odniosło obrażenia. W gruzach ciała zabitych mieszały się z ubraniami masowych marek odzieżowych. Określenie fashion victim na zawsze zmieniło swój sens. W Rana Plaza produkcję zlecały m.in.: H&M, Zara, C&A, Marks and Spencer, Primark, Mango, Benetton oraz polskie marki firmy LPP: Cropp, Mohito i House. Gdy opadał kurz, świat poznawał oblicze mody, o którym wolał nie wiedzieć.
Tragedia w Rana Plaza zmotywowała dwóch brytyjskich projektantów ubioru Carry’ego Somersa i Orsola de Castro do założenia organizacji non-profit Fashion Revolution. Początkiem jej działań było rozpowszechniania hasztagu #WhoMadeMyClothes, w celu przebudzenia konsumentów i zmuszenia firm odzieżowych do wzięcia odpowiedzialności za swoją produkcję i lata zaniechań. Obecnie jest to globalny ruch aktywistów zrzeszonych w ponad stu krajach, także w Polsce, który stale przypomina o konieczności gruntownej reformy branży mody.
Stopniowo idea zrównoważonej mody (sustainable fashion) dociera do masowej świadomości, podgrzewana raportami o zmianach klimatu i globalnym ociepleniu. Branża, jak i sami konsumenci, zaczynają rozumieć, że moda wymaga nowych systemowych rozwiązań, które nie są szkodliwe dla środowiska, ani nie dążą do zysku kosztem życia i zdrowia ludzi. Kłopot polega na tym, że tę nową modę trzeba dopiero wymyślić i jak zawsze w tej branży nie mamy wiele czasu, bo gonią nas deadliny Planety Ziemia! Zatem wszystkie ręce na pokład, zanim roztrzaskamy się o góry markowych śmieci!
Na szczęście drogę wskazują pionierskie marki, które redefiniują rynek odzieżowy, budując biznesy oparte na wartościach. Tworzą kolekcje w duchu slow fashion, stawiając na jakość zamiast ilości. Używają ekologicznych tkanin, wybierają sprawdzonych dostawców i minimalizują odpady w zgodzie z filozofią no waste. Tym samym przywracają ubraniom wartość i udowadniają, że etyczna i odpowiedzialna moda może być piękna i stylowa.
Nie musimy zaprzeczać, że ubrania są dla nas ważne, że chcemy wyglądać i czuć się dobrze, ale odważmy się na Fashion Revolution w naszych głowach i szafach!